Rozdział 1.
Rozdział 1. Anioł stróż.
------------------------------------------------------------
Była to ciemna, wietrzna noc. Gdy ludzie patrzyli za swoje okna jak najszybciej chowali się w swoich ciepłych łóżkach ponieważ takiej pogody zaraz na początku lata nie spodziewali się zastać. Ludzie nie zdawali sobie jednak sprawy, że to wszystko były czary. Pogoda była pochmurna ponieważ czasy jakie nadchodziły nie zwiastowały żadnej poprawy, a jedynie pogorszenie tego stanu. Starsza pani zaczęła rozmowę ze swoim mężem, o tym że już dawno nie spotkała takiej pogody na samym początku wakacji. Dziwić to może również dlatego, że miasteczko, w którym mieszkali nigdy nie zmagało się z takimi problemami. Padał deszcz, śnieg, ale nie w takich ilościach. Gdyby ktoś z nich odważyłby się wyjść na zewnątrz, to miałby po kostki śniegu. A on ciągle przybywał z każdą sekundą. Tak jakby nigdy nie miał się zakończyć. Ludzie zaczęli wyjmować cieplejsze koce i okrywać się nimi ponieważ chłód docierał do ich domów w szybkim tempie. Nie mieli drewna, więc nie mogli ogrzać się przy kominku. Zamiast tego zaczęli robić herbatę albo gorącą czekoladę i przynosić ubrania zimowe. Niektórzy zaczęli zastanawiać się w jakich dziwnych czasach przyszło im żyć, żeby w wakację ubierać się w zimową kurtkę. Nic jednak nie zanosiło się na poprawę ich sytuacji.
Frome miasto w Anglii w hrabstwie Somerset. Było to bardzo piękne miasteczko. Cieszyli się turystami oraz spokojem, który zaraz zostanie zburzony. Wielu ludzi mogło go kojarzyć z tkactwem, co było prawdą. Jednak posiadali oni wyśmienitą kuchnię oraz przepiękne muzeum na dachu, którego stał przystojny chłopak. Choć prawidłowo powinno nazwać się go mężczyzną. Był niezwykłej urody, niczym anioł z domieszką demona ponieważ miał w sobie coś mrocznego. Jego już lekko przydługie platynowe włosy powiewały teraz na lipcowym wietrze w każdą tylko możliwą stronę, co tylko dodawało mu uroku. Opisać można było go jako wysokiego, umięśnionego mężczyznę, z wąskimi brwiami, wysokimi kośćmi policzkowymi oraz kwadratową szczęką, na której nie posiadał brody ponieważ uważał, że wygląda niekorzystnie w niej. Był skupiony oraz znudzony. Nie lubił zbyt długo czekać, a teraz musiał to zrobić. Jego małe błękitne oczy wpatrywały się w nieszczęśnika, który wracał pośpiesznie do domu. Zapewne ktoś na niego czekał ponieważ szedł nienaturalnie szybko. Być może dlatego, że ubrany był tylko w szary t-shirt z zielonymi szortami, a śniegu oraz deszczu przybywało coraz więcej z minuty na minutę. Z natury był to dobry człowiek dlatego postanowił skrócić jego męki (swoje) i zabił go machnięciem różdżki. Ciało mężczyzny uderzyłoby z głośnym echem o ziemię, ale tym razem upadł na puchaty śnieg. Jego żona, która czekała na niego w domu próbowała uspokoić swoje dzieci. Powtarzała jak mantrę, że ojciec wróci i pobawi się z nimi. Szeptał swojemu synkowi, że jutro tata wyjdzie z nimi na zewnątrz i razem będę bawić się na śniegu. Kobieta nie zdawała sobie nawet sprawy, że zaraz to ona odwiedzi swojego męża, a ich dzieci rozpoczną samotne życie bez rodziców. Nie mogła tego wiedzieć, jeśli nawet by wiedziała to i tak skłamała by, aby jej dzieci poczuły się lepiej. Miłość. To czego niektórzy nie rozumieją ani nigdy nie doświadczyli na swojej skórze. Od razu mężczyzna poczuł się lepiej po zabójstwie mugola. Uniósł różdżkę wysoko w niebo. Przejrzyste bez żadnej chmury. Nawet księżyc świecił tej nocy wyjątkowo jasno. Wszyscy czuli, że ta noc zmieni wiele. Jest to początek oraz koniec.
Pierwszy błysk wystrzelił z jego różdżki i powędrował wysoko w niebo. Bogowie przybliżyli się bliżej, aby widzieć więcej. Byli podzieleni, tak jak większość ludzi oraz świata. Odwieczny podział między dobrem, a złem. Jedni wiedzieli, że aby coś zmienić potrzebna jest siła oraz trochę przemocy. Nie ma zmian bez rozlewu krwi. Drudzy uważali, że wystarczy usiąść i porozmawiać o problemie żeby go rozwiązać. Gdyby jednak tak było na świecie nigdy nie byłoby żadnej wojny. A wszyscy z historii wiedzą, że wojen było i z życia wiedzą, że one kiedyś nadejdą.
Drugi błysk. Przy pierwszym błysku nikt się tym nie zainteresował. Teraz jednak coraz więcej ludzi gromadziło się przy oknie. Piszczące dzieci, gwar rozmów. Jednak nikt nie odważył się wyjść na zewnątrz. Niektórzy zaczęli sprawdzać swoje kalendarze myśląc, że to Sylwester, jednak nie znaleźli tej daty ani pomysłu czemu to właśnie dzisiaj ktoś to robił. Już nigdy nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Jednak coś co ma się zdarzyć, to zdarzy się bez względu na wszystko i wszystkich. Życie piszę własne scenariusze, z którymi ciężko jest nam się pogodzić.
Trzeci błysk. Z każdej wąskiej uliczki zaczęli wychodzić ludzie ubrani w długie różnokolorowe stroje. Od razu przykuli uwagę mieszkańców, którzy głośno komentowali zaistniałą sytuację. Oceniali ich stroje oraz zielone maski. Każdy z nich ustawił się przed jednym budynkiem w siedmioosobowe grupy, otaczając go całkowicie. Równocześnie podnieśli swoje różdżki i wystrzelili promień, który powoli zaczął podpalać tyły mieszkań. Rodziny przerażone tym co się właśnie działo zaczęły wybiegać z krzykiem na mroźne powietrze. Chcieli uciekać, ale uniemożliwili im to kolorowi czarodzieje. Kiedy wszyscy byli już na zewnątrz z dachu zeskoczył platynowłosy. Wolnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku tłumu. Leniwym spojrzeniem ocenił zebranych. Stwierdził, że nie mają gustu oraz są zbyt głośni.
- Nie przeszkadzam? - zapytał mężczyzna. - Jestem tutaj z ważnego powodu. Nie mogłem przecież przegapić dnia waszej śmierci. Nie mógłbym opuścić tego dnia oraz tego widoku. - oznajmił z rozbawieniem. - Cisza. - mruknął, ale tłum mówił coraz głośniej. - Pijntorm. - powiedział wskazując na wysokiego, młodego człowieka. Ten natychmiast upadł na ziemię z głośnym krzykiem bólu. Zapanowała cisza. - Tak lepiej. Witajcie mugole. - przywitał ich po raz kolejny. - Spotykamy się tutaj wszyscy ponieważ to bardzo wyjątkowy dzień, który chcemy spędzić razem z wami. Mam nadzieję, że dobrze będzie się bawić oraz spędzicie z nami miło czas.
- Co to niby za wyjątkowy dzień? - zapytał ktoś z tłumu.
- Dzień waszej śmierci. - odpowiedział i gdy tylko skończył w mugoli z każdej strony uderzyły zaklęcia.
Młody mężczyzna wrócił na dach muzeum, aby spokojnie obserwować wszystko z góry. Zobaczył tam totalne szaleństwo. Zaklęcia latały w każdą stronę. Jednak w tym była metoda. Nie były to rzucane byle jakie czary, ale takie jakie raniły mugoli. Ich krzyki roznosiły się na kilka kolejnych ulic. Już po kilku minutach mógł zauważyć krew, powyrywane oczy, mózgi, połamane palce, ręce, spalone ciała albo części ciała. To nie był widok, który zniósł by każdy. Jednak on widywał takie rzeczy praktycznie codziennie. Tortury oraz zabijanie to były jak narkotyki. Kiedy raz spróbował, nie potrafił już tego zakończyć. Uzależnienie brało górę. Nie pamiętał już dnia, w którym nie zabiłby kogoś. To była jak codzienna rutyna. Pobudka, kąpiel, śniadanie, tortura mugoli, nauka, obiad, tortura oraz czas wolny, który spędzał najczęściej na torturach.
Podobały mu się te wszystkie kolorowe zaklęcia lecące w każdą możliwą stronę, krzyczących z bólu mugoli. Zielony, fioletowy, biały i granatowy. Podobały mu się wirujące szaty na wietrze. Tworzyły realny wygląd tej walki. Wszystko to było jakieś dziwnie magiczne. Było w tym wiele magii. Nie wiedział czy to wszystko od wypitej whisky czy dzisiaj magia była wyjątkowo piękna oraz widoczna gołym okiem. Wydawało mu się, że potrafiłby wyciągnąć rękę i dotknąć jej.
Przerwał swoje rozmyślania, gdy usłyszał huk teleportacji. Spojrzał na dół i zobaczył Oddział Volpul wraz z Ministerstwem. Uśmiechnął się zadowolony ponieważ teraz zaczynała się prawdziwa zabawa. Miał rację. Wcześniej to była tylko rozgrzewka przed czymś epickim. Teraz rozpoczęła się prawdziwa walka na śmierć i życie. To było jak przetrwać i nie zginąć. Czasami liczył się fart oraz szczęście, a nie sama wiedza. W życiu trzeba być sprytnym oraz umieć wykorzystać ludzi by wspinać się do zwycięstwa.
Gdzie tylko spojrzał zobaczył lecące zaklęcia oraz ochronne tarczę, które pochłaniały czary. Przedstawienie czas zacząć. - pomyślał zaskakując z dachu.
Powoli zaczął przeciskać się przez wąskie uliczki miasteczka. Był szczupły więc nie stanowiło to dla niego problemu. Wiedział, że tam uciekli mugole oraz udali się kilka aurorów. Nie pomylił się. Kilku młodych mężczyzn biegło w przerażającym tempie ponieważ goniło ich stado smoków. Wiedział, że nie uciekną więc nawet nie próbował biec za nimi. Szedł wolnym krokiem za nim, a w duszy śmiał się z ich głupoty oraz naiwność.
- Ontpell. - mruknął uderzając jednego z nich w dłoń. Jego ręka zaczęła podpalać się powoli, obejmując po kilku sekundach całą dłoń. Zaczął krzyczeć. Upadł na ziemię z jękiem bólu. Koledzy zatrzymali się na chwilę by później przyspieszyć i uciec szybciej. Typowe. - Bredigi. - powiedział, a palec szatyna złamał się by następnie obronić się boleśnie w drugą stronę.
- Sinmoti! - krzyknął jakiś mężczyzna za nim.
- Sciapro. - mruknął i jego tarcza pochłonęła czar Ursus'a Ruiz'a. - Czerwony Ruiz. Jak miło mi Cię zobaczyć. Jak twój brat, Joshua? Dobrze w nowej pracy? - zapytał z szerokim uśmiechem i przyjrzał się mężczyźnie. Miał on długie rubinowe włosy, które spiął w ciasnego koka. Jego duże oczy miały kolor morelowy. Był to wysoki oraz dobrze zbudowany mężczyzna z licznymi sygnetami, tatuażami oraz bardzo jasną skórą.
- Jason. - poprawił go zły. - Kim wy w ogóle jesteście?
- Ludźmi, którzy zamierzają zmienić ten świat. Z całej twojej rodziny uważam Cię za najmądrzejszego. Więc jeśli taka jest prawda szybko zrozumiesz z kim powinieneś być. Raczej nie mówię tutaj o Volpul oraz Ministerstwie, Ursus.
- Jak się nazywasz? - spytał Ruiz, a mężczyzna wyczuł jego zainteresowanie swoją propozycją. Nie zamierzał jednak naciskać na niego. On nie prosi, to inni proszą jego. Nie umiał przewidywać przyszłość, ale czuł, że on jeszcze do niego przyjdzie.
- Surm. - przedstawił się platynowłosy. - Chcę zaznaczyć, że nie jestem jak Pusthi. Mam swoich ludzi, ale działam inaczej niż on. U mnie każdy ma prawo głosu. Szanuje oraz dbam o swoich. Napisz list i dotknij go swoją różdżką i wypowiedz Surm, wtedy będę wiedział co zdecydowałeś. - poinformował. - Recon. - mruknął na odchodne i ciało Ruiz'a upadło na ziemię. Przeniósł wzrok na szatyna. - Bervita.
Leniwym wzrokiem popatrzył jak martwe ciało upada na ziemię. Ruszył dalej. Jednym zaklęciem zabił kolegów szatyna i wrócił na główną uliczkę. Tam zobaczył prawdziwą rzeź. Krzyki bólu oraz wyczerpania można było usłyszeć w całym mieście. Surm zaczął wolnym krokiem spacerować po krwi. Nie przerażał go jej widok. Był do niej przyzwyczajony. Można nawet powiedzieć, że widywał ją i chciał tego coraz bardziej. Lubił patrzeć na cierpienie. Tę krzyki, prośbę o pomoc. Były dla jego uszu jak najlepsza muzyka. Lubił jej dźwięk. Jej strach. Jej poczucie bezsilności. Wielu to przerażało, ale nie jego. On chciał tego, a zawsze dostawał wszystko co chciał.
Przystanął koło swoich ludzi. Jeden z nich torturował kobietę, drugi natomiast jej męża. Kiedy tak spojrzał na szatynkę zrozumiał, że już od dawna nie pieprzył nikogo. Dwa dni. To było dla niego bardzo długi czas. Wiedział, że potrzebuję odprężenia. Ktoś musi zająć się nim. Powinien pójść kogoś poszukać. Nie lubił chwil, w których nie miał koło siebie przyjaciół. Czasem faktycznie potrzebował samotności, aby przemyśleć wiele spraw. Jednak kiedy był sam w czterech ścianach czuł się źle. Nawiedzały go złe myśli i wspomnienia oraz demony, które pokazywało coś najgorszego czyli prawdę, a on bywa najcięższa do zniesienia ponieważ jest prawdziwa i nie da jej się oszukać. Chciał mieć kogoś w swoim życiu. Do kogo będzie mógł wrócić po ciężkim dniu. Ktoś kto będzie na niego czekał. Nie ze strachu przed nim, ale z miłość. Prawdziwej miłości i troski o niego. Sam nigdy nie kochał nikogo ponieważ bał się, że ktoś go porzuci i będzie cierpiał. Pragnął pobyć z kimś na poważnie, a nie tylko na jedną noc. Teraz zrozumiał, że powinien kogoś poszukać. Nie chcę być już samotny. Tylko tak niewiele ma osób, które nadają się do tego. Nie chcę iść do klubu i szukać dziewczyny na jedną noc. Przygody oraz chwili odprężenia i zapomnienia. Podobnie działa alkohol, ale seks też pomagał. Chciał teraz znaleźć kogoś na dłużej. Chciałby mieć do kogo przytulić się w nocy, pocałować na dobranoc oraz rozmawiać do późnego wieczora. Wyżalić się i pozwolić, aby wszystkie troski odeszły. Ogrzać gdy jest jej zimno. Pocałować na polepszenie humoru. Porozmawiać o problemach. Zająć się nią. Spróbować pokochać lub zaakceptować na tyle, aby pokazać prawdziwego siebie. Odkryć karty. W jego życiu brakuje właśnie kogoś takiego. Takiej osoby, dla której on byłby najważniejszy. Takiej, dla której chciałby być dobry. Nie chciał być już dłużej sam ze sobą. Cieszyć się swoim towarzystwem. Chciał mieć obok siebie kogoś z kim będzie mógł dzielić wspomnienia, czas i życie. Osobę, dla której byłby w stanie oddać życie i wszystko, co zbędne i niepotrzebne.
Mądrym okiem ocenił, że jego ludzie radzą sobie bardzo dobrze więc teleportował się na zachodnią część miasta. Tutaj trwały typowe tortury, czyli to co lubił. Gdzie tylko spojrzał zobaczył rozwalone budynki, krew, organy wewnętrzne, kości. Dołączył do kolegów i zaczął poszukiwać swojego mugola. Koło Fox's siedział młody blondyn. Od razu udał się w jego kierunku. Był raczej niskim chłopakiem z błękitnymi oczami oraz strachem i krwią na twarzy.
- ... Jesteście tylko mugolami, którzy jedyne na co zasługują to śmierć. - powiedział jego przyjaciel patrząc na mugoli.
- Ty nie jesteś wcale lepszy. Boisz się nawet pokazać swoją twarz, tchórzu! - krzyknął brunet do Foxs'a. Ten tylko zaśmiał się jak szaleniec jak to miał w zwyczaju. To był jego znak rozpoznawczy.
- Zasłaniam twarz, abyś nie patrzył się na mnie z wywieszonym jęzorem i z chujem gotowym do działania, nędzny mugolu. Moja piękność nie jest dla Ciebie.
- Tak sobie powtarzaj. - zażartował w stronę przyjaciela. - To nierozsądne zwracać się tak do kogoś kto może zabić Cię machnięciem różdżki. - powiedział Surm patrząc na chłopaka. - Jak masz na imię?
- David. - odpowiedział pewnie brunet o piwnych oczach.
- Uitpeau. - mruknął Surm i bananowy promień uderzył bruneta. Krzyknął głośno, choć próbował walczyć z bólem. Złapał się za ramię i patrzył jak jego skóra wyrywa się bardzo powoli oraz boleśnie. Wydawało mu się, że trwało to w nieskończoność.
- Deflving. - powiedział Fox kierując różdżkę na młodą kobietę. Brązowy promień uderzył ją w prawą, szczupłą dłoń. Jej palce zaczęły wyginać się w odwrotną stronę, każdy po kolei aby sprawić więcej bólu. - Mugole zawsze byli tacy słabi jeśli chodzi o odporność na ból. To takie żałosne. Jedną niegroźne zaklęcie, a wy już płaczecie z bólu. - stwierdził rozbawiony Fox.
- Nie każdy jest tak perfekcyjny jakbyś chciał, aby byli.
- To prawda. Jednak w nich nie ma nic, co łączy się z perfekcją. - mruknął Fox. W oddali Surm zauważył Lajos'a Veres'a. Szef Biura Łapaczy. Jest to dosyć wysoki mężczyzna o zgrabnej sylwetce. Miał on kwadratową szczękę, na której gościło kilka zadrapań po stoczonych walkach. Posiadał on duże ciemnoszare oczy oraz nosił okulary w czerwonej oprawce. Jego cera była jasna oraz ozdobiona rumieńcem przemęczenia. Natomiast włosy były długie, gęste oraz w odcieniu platynowym. Przeciwnik dla mnie. - przeszło przez jego myśli. Przerwał swoje zaklęcie i udał się w kierunku Lajos'a. Po drodze musiał zabić kilku mugoli. Czy oni nie rozumieją, że nie mam teraz czasu? - pomyślał niezadowolony.
- Lajos. - przywitał się gdy podszedł bliżej. Mężczyzna odwrócił się w stronę głosu i zmarszczył brwi ponieważ nigdy go nie spotkał. Widać było jego zmęczenie oraz wyczerpanie magiczne. - Reocon. - powiedział. Lajos odbił zaklęcie. - Nieźle. - pochwalił go i zaklaskał głośno. Były szef Łapaczy najeżył się wściekły. Wykrzywił wargi zadowolony.
- Aigdaing!
- Serio? Nie macie innych, lepszych zaklęć? - zapytał rozczarowany odbijając klątwę machnięciem różdżki. - Fulasof. - powiedział.
- Reiad.
- Sciapro Triple! - krzyknął, ale zaklęcie uderzyło w kogoś z Oddziału.
- Osłabiasz swoich to jest taka taktyka? - spytał i zaśmiał się.
- Scidi! - krzyknął rozdrażniony Lajos. Surm odbił jej bez problemu z znudzeniem w oczach. - Pleaespl! - rzucił auror. Zaklęcie aurora odbiło się od tarczy i trafiło w mugola. Upadł na ziemię krzycząc. Prychnął. Tacy delikatni.
- Na tyle Cię tylko stać? - warknął zły. - Breumdu. - rzekł i promień trafił go w ramię. Wrzasnął gdy jego kość została złamana i wyrwana. - Branaur. Frycon. - mruknął cicho. Upadł na ziemię z wrzaskiem. Prychnął na niego zły. Liczył na epicki pojedynek, a poczuł się jakby rywalizował z dzieckiem. Teleportował się na dach, oceniając wszystko z góry. Pojedynek był już wygrany. Wystrzelił trzy promienie i jego ludzie zniknęli. W mieście pozostało tylko krew, strach, kości, organy wewnętrzne, ciała poległych oraz zniszczone budynki.
-----------------------------------------------
Po dwudziestu minutach wszyscy ważniejsi słudzy Pusthi siedzieli w sali głównej. Odbywały się tu zebrania. Sala miała długi, drewniany stół z krzesłami. Białą podłogę i szare, kamienne ściany. Z sufitu zwisały kilka żyrandoli dodając trochę ciepła całemu pomieszczeniu. W oddali ustawiony został kominek, który miał podobne właściwości. W całej sali panował chłód, mimo iż dopiero co rozpoczęły się wakacje. Tutaj o słonecznej, wakacyjnej atmosferze nie było mowy. Wyczuwalny był strach oraz niepewności. Każdy się bał i rozglądał z niepokojem po sali. Niektórzy bali się do tego stopnia, że patrzyli w stół albo zamknęli oczy. Surm nie wiedział dlaczego Jones wybrał takich słabych czarodziejów. Mógł wybrać kogoś silnego oraz posiadającego lepsze umiejętności niż tak grupka idiotów obok niego. Surm wiedział, że pokonał by ich wszystkich w niecałą minutę. Zastanawiał się dlaczego tego właśnie nie robił, ale jedynie myślał o tym. Westchnął zły i przewrócił oczami. Wiedział, że albo zginął z jego różdżki albo z różdżki wroga. Całym sobą pragną, aby to była jego różdżka i jego zaklęcia. W głowie rysował plany ich zabójstwa. Wiedział, że będą cierpieć, ale nie wiedział jak bardzo. Niektórzy bardziej, a niektórzy zginął po miesięcznych torturach. Jednak będą cierpieć. Gdyby spojrzeli w jego oczy, to zauważyli obietnice jaką sobie złożył.
Po lewej stronie, a na przeciwko mnie dumnie siedział Cervus Pugmal. Pracował w Ministerstwie Magii jako jeden z zarządców Leli. Był to wysoki mężczyzna, który zawsze chodził dumny oraz napuszony od swoich urojeń. Myślał, że jest wielkim królem czarodziejskiego świata, a był tylko pionkiem, który był posuwany. Mężczyzna posiadał długie, czarne włosy oraz małe kasztanowe oczy. Można było w nich zauważyć znudzenie oraz zniecierpliwienie. Pugmal nie lubił czekać i uważał, że świat będzie robił to czego on zapragnie. Jak bardzo się mylił. Posiada trójkątną twarz, na której widoczne były liczne zadrapania po walce. Mógł je uleczyć, ale wolał chwalić się przed innymi swoją odwagą. Chwyciłem za różdżkę, która leżała na stole i skierowałem ją kolejno po ludziach Pusthi. Każdy był przerażony i ich oczy prosił o łaskę. Powoli różdżka wędrowała w kierunku Cervus'a. Mężczyzna podniósł ręce, ale nie prosił o litość. Jego oczy prosiły, ale usta były zbyt dumne, by wypowiedzieć te słowa. Machnąłem różdżką i jego zadrapania z twarzy zniknęły. Zmarszczył brwi i posłał mi niezrozumiałe spojrzenie. Kiedy wyczuł, że na niego patrzę, to lekko spuścił głowę w dół. Czuł respekt, połączony ze strachem. Wykrzywiłem wargi. Śmieszny ten Pugmal. Przyjrzałem mu się bliżej. Brunet ubrany był w złotą szatę, która ozdobiona została w ciemne kamienie jako guziki. Diamenty. Czuć było od niej pieniądze. Nie wiem, dlaczego on lubi pokazywać, że je ma. On sam posiadał ich więcej niż on i nie chwalił się w taki sposób jak on. Czemu Pugmal to robił?
Kilka krzeseł dalej siedział Anfro Itrac. Nie miał tej dumy co brunet. Siedział lekko zgarbiony. Można o nim powiedzieć, że jest tęgi, silnie zbudowany oraz wysoki. Ma czarne włosy i równie czarne oczy, które wpatrywały się w szklankę z wodą z ogromną nadzieję. Wyglądał gorzej niż Pugmal. Jego niezbyt zadbana szata była potargana w kilku miejscach, a nawet trochę podpalona. Miał cienkiego wąsa, którego ledwo co widać. Nie miał pracy, a na życie zarabiał z kradzieży. Jones znał go ze szkoły. Należał do jego ludzi ponieważ potrafił się bić i wiele osób było przerażone jak tylko na niego patrzyli. Mężczyzna miał długą bliznę, która ciągnęła się przez cały lewy policzek. Walczył w nielegalnych walkach. Zarabiał na nich wiele pieniędzy, ale każdy przynosiła mu kolejne blizny. Anfro charakteryzował się tym, że lubił torturować ludzi bez użycia magii. Niewiele czarodziejów z tego korzystało, ale jego tortury były bardzo bolesne oraz skuteczne.
Arnas Ugle. Był to mężczyzna, który miał dwadzieścia cztery lata. Skończył niedawno szkołę i planuję pójść na studia. Pod koniec ostatniej klasy dołączy do Pusthi. Nie był to mądry wybór, ale chłopak zawsze chciał to zrobić. Znał wiele czarnomagicznych zaklęć i sam chciał je wymyślać, ale nie wychodziło mu. Był wysoki i silnie zbudowany, dlatego Jones przyjął go do siebie. Nie dlatego, że miał wysokie umiejętności magiczne, ale dlatego, że potrafił walczyć. Potrzebował takich ludzi u siebie, więc jego wybór nie powinien dziwić, ale dziwił. Był młody, a już robił tak wiele złego. Ja również, jednak takie życie sobie wybrałem, a Arnas chciał zrobić coś, co zwróci uwagę jego rodziców. Jednak oni nie byli dumni ani zadowoleni z jego wyboru. Skreślili go. Świat czystej krwi nie dowiedział się tego nigdy. Należał do swojej rodziny, tylko na papierze. Jako osoba pełnoletnia straciła wszystko. Rodzice odebrali mu pieniądze i dostęp do skrytek bankowych oraz ich domów. Nie miał nic. Pochodził ze swojego rodu, tylko na papierze. Działania rodziców nie zniechęciły chłopak. Jeszcze bardziej zapragnął walczyć i zemścić się na nich. Rodzina Ugle posiadała wiele dzieci, dlatego o ich uwagę zawsze trzeba było walczyć. Arnas zawsze przegrywał tą walkę. Ktoś zawsze zrobił i osiągnął, więcej niż on.
Chciałem dalej rozglądać się po jego ludziach, ale wrota do sali otworzyły się z hukiem. Wszedł przez nie Książę. Jego słudzy szybko padli na kolana. Jones zajął miejsce na szczycie stołu po mojej prawej stronie. Leniwie spojrzał po zebranych. Każdy z nich miał wzrok wbity w podłogę. Zauważyłem, że niektórzy trzęsą się ze strachu. Byli tacy słabi oraz żałośni. Żałuje, że są potrzebni i nie mogę teraz ich zabić. Nie wiedziałem po co oni są mu potrzebni. Na świecie żyją o wiele mądrzejsi i sprytniejsi czarodzieje niż oni. Byli dla mnie bezużyteczni. Jednak Jones nie pozwalał ich zabijać. Jednakże im on więcej razy mówił; "nie", to ja myślałem;"tak". Tylko zabicie ich właśnie teraz nie ma najmniejszego sensu. Oni muszą poczekać na ten dzień. Zabicie ich teraz nie dałaby mi tyle satysfakcji, ile powinna dać. Jednak nie byłem najlepszy w czekaniu. Niecierpliwe się, ale czekam.
- Usiądźcie. - rzekł po chwili. - Zebrałem was tu w ważnej sprawie, tak jak zresztą zawsze. Nie jestem tutaj, aby marnować mój czas więc zaczniemy od razu. - zaczął i spojrzał na swoich poddanych. Wszyscy wpatrywali się w stół. Bali się podnieść wzrok i spojrzeć na Księcia. Jemu to odpowiadało. - Jak myślisz, Noiv co jest potrzebne, aby wygrać wojnę? - zapytał i spojrzał na swojego człowieka. Również przeniosłem tam swoje spojrzenie. Typys Noiv. Czysta krew, sowa. Jest to barczysty mężczyzna o krótkich blond włosach oraz brązowych oczach.
- Zapewne potrzebny jest dobry plan, ludzie, którzy go wykonają oraz Ci, którzy będą rządzić innymi. Mówić co mają robić, panie. - odpowiedział i skłonił się nisko.
- Bardzo dobrze powiedziane, Noiv. Usiądź. - mruknął, a mężczyzna skinął głową. - Tak jak powiedział Typus potrzebne do wygrania wojny są ludzie, dlatego musimy powiększać swoje grono. Wiecie co musicie zrobić?
- Znaleźć nowych ludzi? - spytał cicho Arnas Ugle.
- Tak. - zgodził się i skinął palcem. Arnas usiadł zadowolony. - Musimy się rozwijać, a do tego potrzebni są nowi ludzie. Każdy z was ma znaleźć trzech nowych członków. Dzisiaj dołączą do nas nowi członkowie. - zakończył i uśmiechnął się szeroko. Popatrzyłem na Nicka z zmarszczonymi brwiami. On również był tak samo zaskoczony jak ja. Jones machnął ręką i wrota się otworzyły. Pierwszy wszedł Teofil Albu. Jego ciemnoniebieskie oczy rozglądały się z podziwem po sali. Ciemne, dłuższe brązowe włosy były ułożone na prawą stronę. Miał na sobie czarną szatę z perłami jako guzikami, która zapewnie drogo go kosztowała. Gdy Cervus go zobaczył zacisnął zęby oraz pięść. Myślał, że to jego syn będzie pierwszym mrokiem w szkole. No cóż, pech. Za nim szedł Rcus Tnil. Był wysoki, miał czarne włosy i oczy. Miał również czarną szatę, ale brzydszą od Albu. Za nimi weszli jeszcze kilku, ale ich nie kojarzę.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Nick, a ja wzruszyłem ramionami.
- Zaprowadź Albu do trzeciej sali tortur. - zwrócił się do mnie Książę. Leniwie podniosłem się z krzesła. Kiwnąłem do kruka i wyszliśmy z sali. Kiedy powolnym krokiem przemierzaliśmy korytarze panowała między nami przyjemna cisza. Cieszyłem się, że Ugle nie próbował nawiązać kontakt ponieważ nie miałem na to ochoty. Na ścianach wisiało wiele obrazów przedstawiających znanych oraz zasłużonych czarodziei. Wreszcie dotarliśmy na miejsce.
- Nie wiem czy ojciec Ci mówił, ale musisz przejść pewien test. - zacząłem gdy otworzyłem drzwi. W środku świeciło się wiele lamp, które wisiały pod sufitem. Dawało to wręcz oślepiające światło. Sala była duża, ale pusta. Poza dwójką mugoli, którzy byli pod ścianą. Miała kamienną, białą podłogę oraz zielone ściany. - Książę chcę zobaczyć jak radzisz sobie z torturowaniem ponieważ będziesz tego używać dosyć często. Później nauczymy Cię wszystkiego, ale musimy wiedzieć z jaką wiedzą przyszedłeś. Możesz wybrać ofiarę. - zakończyłem i wskazałem na mugoli. Zaczęli się szarpać, ale nie mogli krzyczeć ponieważ został na nich rzucony odpowiedni urok. Poza tym nie mam zamiaru dostać bólu głowy od nich.
- Wybieram ją. - powiedział po chwili zastanowienia i wskazał na drobną blondynkę.
- Niech będzie. - zgodziłem się i westchnąłem. Mogłem się założyć, że nie wybierze dziecka. Zaklęciem przeniosłem kobietę na środek sali. - Użyj swojej wyobraźni, chłopaku. Nie musisz się ograniczać. - wyszeptałem jeszcze do jego ucha i oparłem się o ścianę. Miałem teraz idealny widok na Albu i kobietę.
- Aigdaing. - rzucił pierwsze zaklęcie sroka. Prychnąłem. Serio? Oni są tacy słabi oraz żałośni.
- Tylko na tyle Cię stać? - spytałem zły.
- To jest mój trzeci raz. - powiedział zmieszany.
- Trzeci?
- Tak, ojciec przewidział tą próbę. - odpowiedział i spojrzał na kobietę. Nie krzyczała zbyt głośno. Po chwili przerwał zaklęcie. - Strwur. - powiedział po chwili zastanowienia. Wreszcie coś lepszego. Promień uderzył ją prosto w serce. Zaczęła się dusić. Albu lekko wykrzywił wargi.
- Znasz przeciwzaklęcie? - zapytałem cicho, choć znałem odpowiedź.
- Nie. - odparł zmieszany i spuścił głowę. Westchnąłem. Wyciągnąłem z mojej czarnej marynarki różdżkę. Wolnym krokiem podszedłem do kobiety.
- Restresp. - powiedziałem gdy przyłożyłem jej różdżkę do szyi. Kobietą oddychała już normalnie. - Jest to najprostsze zaklęcie dlatego warto je znać. - odparłem i spojrzałem na niego znacząco.
- Aigdaing. - powiedział pyton i skierował różdżkę na jej prawą dłoń. Kobieta zaczęła głośno krzyczeć. Tak, igły pod paznokciem nie są przyjemne.
- Starczy. - warknąłem po chwile. - Inne znasz?
- Tak. - potwierdził i cofnął zaklęcie. - Cassbott. - powiedział z różdżką skierowaną na prawe ramię. W całym pomieszczeniu dało się słyszeć dźwięk łamanych kości. Podszedłem bliżej ponieważ nie widziałem z daleka. Tak, idealnie. Kość została złamana pod kątem prostym. Piękny widok.
- Ile razy próbowałeś? - zapytałem.
- Więcej niż sto. Zawsze coś nie wychodziło. - poskarżył się.
- Trzeba być bardzo skupionym przy tych zaklęciach. Więcej będziesz mógł poznać wkrótce. Przejdziesz szkolenie takie jakie wszyscy. - poinformowałem. - Zobaczymy co potrafisz, a nad czym musimy jeszcze popracować. Zaraz ojciec zabierze Cię do domu. Tam spakujesz ważne rzeczy i wrócisz tu. Będziesz odbywać tutaj trening, aż do rozpoczęcia roku szkolnego. Możesz używać tych zaklęć w szkole, ale czarnej magii nie wolno. Zbyt wiele pytań i konsekwencji. Twoim zadaniem będzie nauka. - wyjaśniłem mu spokojnie.
- Rozumiem. Dziękuję za pomoc.
- Nie przesadzaj, Albu. Każdy musi to przejść. Mroki nauczą się wreszcie pożytecznych zaklęć. Torturowałeś kiedyś ludzi?
- Kilka dni temu. Ojciec przyprowadził do domu dwóch mugoli i uczył mnie na nich tortur. Później usunęliśmy im pamięć i od stawialiśmy pod dom.
- Wiesz skąd bierze się czarna magia?
- Z wściekłość...
- Nie, mylisz się. - przerwałem mu ponieważ nie mogę znieść tych głupot. - Czarna magia bierze się ze spokoju oraz opanowania. Musisz być bardzo skupiony, aby zabić kogoś albo do torturowania ludzi. Dlatego powinieneś medytować, aby uspokoić swoje myśli oraz aurę magiczną. Rozumiesz?
- Tak.
- Zabiłeś kogoś?
- Nie. Tylko myszy czy króliki. - odpowiedział. - Teraz będę mógł? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Tak. Ale najpierw pokażę Ci jak. - odpowiedziałem. Ściągnąłem marynarkę i podwinąłem zieloną koszulę do łokci. Poprawiłem jeszcze czarne spodnie i stanąłem przed kobietą oraz obok kruka. Spojrzałem na nią. Miała długie, blond włosy. Teraz trochę poszarpane i pobrudzone krwią. Była niska i drobna. Jakby nic nie jadła. Jej niebieskie oczy mówiły, że się boi. Usta jednak nie mogły tego wypowiedzieć. Różdżką przeniosłem ciało drugiego mugola. Był młodszy niż blodynka. Jego czarne włosy ułożone były na prawą stronę. Był wysoki i umięśniony. Brązowe oczy wpatrywały się w podłogę. Był przystojny. Na twarzy nie miał żadnych zmarszek czy innych rzecz, co mogłoby nazwać go brzydkim. - Jak masz na imię? - spytałem. Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na mnie zaskoczony. Był zdezorientowany.
- Chris? - bardziej spytał niż odpowiedział.
- Dobrze, Chris. - zacząłem i kiwnąłem lekko głową. - Ja jestem Surm. A tutaj jest Teo Albu. - rzekłem i wskazałem na chłopaka obok. - Jesteś młodym mężczyzną i na pewno chcesz pomóc temu również młodemu mężczyźnie. - stwierdziłem i wskazałem na kruka. - Teraz po ćwiczymy na tobie klątwy. Musisz być dumny, prawda? - spytałem.
- Niekoniecznie. Jestem młody i nie chcę umierać. - odparł pewnie, ale wyczuwalny był jego strach. Miał zachrypnięty głos.
- Świetnie. - odparłem i wykrzywiłem wargi. - Skup się. - zwróciłem się do chłopaka. Pokiwał szybko głową.
- Mogę spytać dlaczego o to pytasz?
- Oczywiście, że możesz. - potwierdziłem. - Oni zginą i nikt w pokoju nie ma co do tego wątpliwości. Ja jednak przed torturowaniem lubię zadawać pytania, poznawać swoje ofiary. Znam imię, wiem gdzie pracowała, gdzie mieszkała moja pierwsza ofiara. Mam również jej zdjęcie jak i fiolkę z tym wspomnieniem. To ważne dla mnie. Oni są tutaj abyś mógł na nich się uczyć. Musisz zachować ich w pamięć. Czasami nawet zdarza mi się odwiedzić ich rodzinę czy pospacerować po ich okolicy. To dziwne, ale normalność przestała być już modna. - odpowiedziałem.
- Rozumiem.
- Vanaug. - powiedziałem i wskazałem na jego lewe oko różdżką. Oko zaczęło powoli i boleśnie się wypalać. Po sekundzie zaczął przeraźliwie krzyczeć. - Ontpell. - mruknęłem i w jego prawe przedramię pomknął popielaty promień. Jego skóra zaczęła się palić.
- Dwa na raz?! - krzyknął Albu. - Tak się da? - zapytał zaskoczony.
- Jak umiesz magię to tak. - odparłem. Kruk patrzył z fascynacją na krzyczącego i rzucającego się mugola. Po kilku minutach przerwałem zaklęcie. Jego prawe ramię było spalone. Dyszał ciężko jak po szaleńczym biegu.
- Muszę się tego nauczyć.
- Będziesz mieć do tego wiele okazji. Jak wrócisz do szkoły, to już nigdy nie będziesz taki sam. Nauczysz się nowych rzeczy oraz zmienisz całkowicie swoje myślenie. Nic już nie będzie takie samo.
- Czego jeszcze będę mógł się nauczyć? - zapytał mnie zaciekawiony szatyn.
- Magia niewerbalna, bezróżkowa, czarna magia, magia lecznicza, magia umysłu, tortury. Zwiększymy twoją wytrzymałość na ból oraz warunki fizyczne.
- Będziecie mnie torturować?
- Oczywiście. Na początku przez trzy godziny. Później zobaczymy, jak sobie radzisz i będziemy zwiększać siłę oraz czas. Wszystko będzie zależało od Ciebie.
- Jasne.
- Będziesz również miał dodatkowe lekcje eliksirów. Być może od Nick'a. Nick to mój zastępca. Rozmawiam również z innymi znawcami eliksirów i jesteśmy bliscy dogadania się.
- Książę podobno chce zabić kilku swoich ludzi. Przynajmniej tak powiedział mi ojciec. Dlaczego? Mówił przecież o zwiększaniu nas, a zabijanie ich przeczy temu.
- To prawda. - potwierdziłem. - Masz racje, Albu. Jednak Książę podjął decyzję i nie chce jej zmienić. Jest zły na nich, że byli bezczynni przez tyle lat. Jednak rozmawiam z nim aby tego nie robił. Jednak z drugiej strony liczy się wierność, a nie jej nie mieli.
- To strata kilku wartościowych i wpływowych ludzi. - zgodził się ze mną chłopak. - To jest zdrada, ale oni są potrzebni do wygrania.
- Bredigi. - powiedziałem i z różdżki wystrzelił beżowy promień, który trafił wskazujący palec prawej dłoni. Musiałem rzucać jej jeszcze cztery razy. Jego palce były połamane oraz wyrwane.
- Uitpeau. - rzuciłem i skierował różdżkę na jego lewe ramię i szybkim ruchem skierowałem na łokieć. Chris zaczął krzyczeć i płakać jednocześnie. Jego skóra powoli i boleśnie się odrywała. Po kilku sekundach było już po wszystkim.
- Uiscac. - mruknęłem i z różdżki wystrzelił strumień wody, który trafił go w lewe ramię. Krzyk Chris'a było słychać chyba w całym kraju. Przerwałem zaklęcie. Brązowooki opadł na podłogę, płakał po cichu.
- Proszę. - wyszeptał przez łzy.
- Skoro tak prosisz o więcej jak mógłbym odmówić? - powiedziałem i zaśmiałem się z krukiem.
- Bloist. - mruknęłem i promień uderzył go w pierś. W pierwszej chwili myślał, że faktycznie wypuszcza go. Nic bardziej mylnego. Z jego nosa, uszu oraz oczodołów zaczęła spływać krew. Znów zaczął krzyczeć. Poprawił swoje platynowe włosy i westchnął. Machnąłem różdżką i pozbyłem się jego czarnej koszulki. Miał umięśniony i opalony tors.
- Larcor. - rzekłem i różowy promień uderzył go w klatkę piersiową. Jego serce zostało rozerwane.
- Matauc. - powiedziałem i Chris już więcej nie krzyczał ani się nie poruszył. - Teraz twoja kolej - odparłem i wskazałem na blondynkę. Kruk pokiwał energicznie głową. Był pod wrażeniem tego co zobaczył przed chwilą.
--------------------------------------------------------
Byliśmy bardzo zmęczeni po całonocnej walce z mugolami dlatego postanowiliśmy wrócić do mnie, aby trochę się odświeżyć oraz odpocząć. Każdy z nas poszedł do siebie. Wziąłem zimny prysznic ponieważ nie miałem sił na nic innego. Potrzebowałem odpoczynku oraz jedzenie. Mój brzuch bolał niemiłosiernie z powodu głodu. Nie jadłem niczego od kilku dni. Było to coś normalnego dla mnie. Często tak robiłem i byłem do tego przyzwyczajony. Inni lubi mi to wypominać i czepiać się mnie, ale ja zawsze robię, to co sam chcę. Nie słucham innych. Dlaczego mam ich słuchać? Robię to co chce i kiedy chce. Opinie innych mnie nie interesują. Są niepotrzebni i męczący. Ludzie lubią interesować się czyimś życiem i chcą w nie ingerować. Jednak ja nie pozwalam na coś takiego. Żyję i robię, to na co mam ochotę.
Narzuciłem na siebie koszulkę oraz spodenki i szybkim krokiem ruszyłem w stronę kuchni. Na moje szczęście na stole leżały już gorące naleśniki, które przygotowały skrzaty. W kuchni nie było nikogo. Rodzice pewnie pracują. Rodzeństwo zapewne jest ze swoimi przyjaciółmi, a moi przyjaciele zaraz pewnie przyjdą. To dobrze. Nie lubię jeść sam. Nie lubię takiej celebracji podczas jedzenia jak Włosi, ale jedzenie w samotności nie jest przyjemne. Dobrze jest mieć obok siebie ludzi.
- Jedzenie! Kurwa jaki ja jestem głodny. Teraz nawet zjadłbym robale. - stwierdził Fox i usiadł obok mnie.
- Ja również, Fox. - potwierdziłem i nałożyłem kolejną porcję naleśników. - Są takie pyszne.
- Trochę to przerażające, że chcemy zjeść robala, dlatego zajmę się jedzeniem.
- Znakomity pomysł. - stwierdziłem nakładając sobie na talerz kolejne naleśniki. Najbardziej lubię tę z czekoladą. Jednak to mnie nie dziwi. To jest CZEKOLADA. Z nią wszystko smakuje lepiej. Nawet zapewne robale, ale ich nie jem.
- Jedzenie. Jak dobrze. - mruknął Lynx siadając obok nas.
- Już jesteście? Jak było? - zapytał Falcom i usiadł niedaleko nas. On nie brał udział w ataku ponieważ źle się czuł i wolał odpocząć w pokoju.
- Wiesz, Falcon dużo krwi oraz krzyków mugoli. Teraz potrzebuję chwilę przerwy. Mugole są bardzo denerwujący na dłuższą metę. - odpowiedział Fox.
- Na pocieszenie Ciebie dodam tylko, że jutro idziemy do szkoły. - powiedział Falcom i odłożył książkę na stół.
- Kurwa mać. Kilka dni temu wrócił Książę, zakończyła się szkoła, rozpoczęła się walka i wakacje oraz zaczyna się szkoła. Tego jest za wiele.
- Masz rację, Fox. - zgodziłem się z nim. - Porozmawiam o tym później z nim. Dobrze by było zająć się integracją mroków. Widać było lekkie zamieszanie na bitwie.
- Racja. Zapewne za chwilę dojdą jacyś młodzi ludzie do Księcia i trzeba ich nauczyć walczyć. - poparł mnie Fox. - Może wybierzemy się do klubu?
- Jestem za.
- Wszyscy jesteśmy. - stwierdziłem. - Gdzie idziemy?
- Do kolorowego kubka.
- Czemu do mugoli? Jest tyle dobrych klubów w krainie. Falcon normalny jesteś?
- Jestem. - potwierdził i spojrzał na niego zły. - Tam jest zawsze dobra zabawa oraz muzyka. Idziemy ekipo!
Surm przewrócił oczami na swojego przyjaciela i wyszedł za nim. On jakoś od zawsze lubił bratać się z mugolami. Mężczyzna machnął ręką i przebrał się w rzeczy, które bardziej nadawały się do klubu. Stanęli na błoniach i teleportowali się na ciemną uliczkę. Przeszli obok niezbyt trzeźwych mężczyzn i udali się do klubu bez kolejki co zostało nagrodzone wyzwiskami oraz krzykami wściekłych ludzi. Fox pokazał im środkowy palec i wszedł za przyjaciółmi do środka. Udali się do głównej sali. Od samego wejścia wyczuli woń alkoholu połączony z potem oraz papierosami. Falcom przewrócił oczami, gdy zauważył parę, która chciała przelecieć się na barze. Surm wybrał miejsce na końcu klubu, aby widzieć jak najwięcej. Kanapy miały przyjemny odcień szarości oraz zielonkawe poduszki. Ściany klubu natomiast były niebieskie z wbudowanymi dużymi oknami. Podłoga miała delikatny odcień brązu. Lynx postawił na ich stole kilka butelek wódki oraz soku. Skinął kelnerowi głową, który pośpiesznie odszedł. Fox podał im kieliszki i tak zaczęła się zabawa.
- Może zagramy w butelkę? - zaproponował Falcon.
- W mugolską grę? Nie mam zamiaru. - sprzeciwił się Fox i przewrócił na niego oczami.
- Dobra, kręce. - powiadomił Lynx i schylił się po pustą butelkę. Położył ją na stole i zakręcił. Padło na Fox'a.
- Zajebiście. Pytanie.
- Ile lat miałeś kiedy po raz pierwszy się całowałeś?
- Dziewięć. - odparł i chwycił butelkę. - Falcom.
- Wyzwanie.
- Pieprz się z pierwszą osobą, która przejdzie obok tego stolika.
- Oszalałeś?! - krzyknął wściekły chłopak. - Ile ty masz lat?
- Przecież wiesz. Sam chciałeś grać, więc graj. - odpowiedział Fox i wskazał na niskiego mężczyznę, który przechodził obok nich. - A oto twoja gra. Do dzieła, wilczku.
- Idiota. - warknął wściekły Falcom i udał się za mężczyzną.
- Widzisz tego blondyna obok tej ładnej szatynki? - zapytał Fox Lynx'a.
- Ta, widzę.
- Taka w twoim typie. Dawno nie było, co? - zażartował i zaśmiał się z jego wściekłej miny. Od zawsze lubił żartować z Falcoma, ale z innych również. Teraz postawił na Lynx'a.
- Spójrz na siebie, idioto. - syknął do niego. - Faktycznie blondynka jest fajniutka. Jednak teraz nie chcę mi się do niej iść. - stwierdził i oparł się o kanapę.
- Sama niech przyjdzie. Macie przecież taką samą drogę.
- Tak brunetka też jest spoko. - stwierdził Lynx i wskazał na niską dziewczynę o wydatnych kształtach.
- Lynx rację ma. Ta brunetka jest seksi. Idę do niej. - mruknął Fox i już go nie było.
- Surm na co tak patrzysz? - zapytał Lynx.
- Na nią. - powiedział nie odrywając wzroku od pięknej dziewczyny. Nie mrugał, jedynie co robił to patrzył na szatynkę, która rozmawia ze znajomymi.
- Wow. Niezła laska. Idź do niej. - zachęcił go przyjaciel. - Jest ładna oraz bardzo w twoim typie. Korzystaj.
- Za chwilę. Niech trochę poczeka.
- Sam muszę kogoś znaleźć. Nawet Falcom kogoś zalicza w łazience. Nie będę frajerem i coś znajdę...
- Dobra, ja idę. - mruknął Surm i zaczął wolnym krokiem zmierzać w kierunku niskiej dziewczyny. Na oko ocenił, że jest jeszcze nastolatką, co próbowała ukryć makijażem. Zauważył jej długie, brązowe włosy, owalną twarz oraz gęste, ciemne brwi. - Hej. Nie przeszkadzam? - spytał, gdy stanął blisko niej. Zauważył, że po jej ciele przeszły dreszcze. Wiedział, że już wygrał.
- Hej. Nie przeszkadzasz. Jak się nazywasz? - spytała jej koleżanka.
- Niezbyt interesuje mnie to co masz do powiedzenia. - odparł patrząc na blondynkę, a jej przyjaciele wybuchli śmiechem. - Chodź. - mruknął i złapał rękę dziewczyny. Zaprowadził ją na dach klubu, gdzie księżyc oraz gwiazdy świeciły wyjątkowo ładnie.
- Tutaj raczej nie wolno przebywać, prawda? - zapytała, a chłopak wyczuł jej delikatność w głosie oraz w sposobie bycia.
- Nam wolno dzisiaj wszystko, skarbie, którego imienia nie poznałem.
- Emma. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Bardzo mi miło, skarbeczku.
- A twoje imię? - spytał i czuła czerwień na swojej twarzy.
- Fel.
- Fel? Nie ma takiego imienia.
- To moje pseudonim. Tak zwracają się do mnie przyjaciele. Swoje prawdziwe imię zdradzę Ci, gdy spotkamy się po raz drugi.
- Skąd masz pewność, że znów się zobaczymy?
- Mam. Będziemy spotykać się praktycznie codziennie. Bądź tego pewna, skarbie.
- Kim ty jesteś?
- Twoim przyjacielem. Osobą, którą jeśli będziesz potrzebowała to Ci pomoże. Będę tutaj, aby Cię chronić. Zniknę z twojego życia, jeśli będziesz chciała. Wiem, że boisz się, ale nie chcę Cię skrzywdzić.
- Ćpałeś coś?
- Nie. Teraz twoje życie jest nudne, ale za dni kilka wszystko się zmieni. Odmienisz swoje życie. Na lepsze.
- Nie za bardzo chcę w to wierzyć. Uznam to za żart.
- To nie żart. Przekonasz się o tym już niedługo. Jesteś związana ze swoimi przyjaciółmi?
- Trudno nazwać ich moim przyjaciółmi.
- Czemu? - zapytał i usiadł na dachu. Dziewczyna po chwili namysłu usiadła obok niego. Nawet nie spytała skąd wiedział, że wino, które jej podał było jej ulubionym, podobnie jak jedzenie.
- Nie było ich wtedy kiedy tego oczekiwałam. Gdy chcę się im wyżalić, doradzić wyglądają na znudzonych. Przychodzą do mnie po to, aby zabrać na imprezę albo gdy czegoś chcą. Brakuje mi takich normalnych przyjacielskich rozmów. Wsparcia.
- Czemu nie chcesz poszukać innych?
- To nie jest proste. Wyglądasz na kogoś w moim wieku. Więc wiesz jakie prawa rządzą w szkołach. Kiedy jesteś słaby to inni zniszczą Cię psychicznie oraz fizycznie. To szkoła przetrwania. Oni zapewniają mi pewnego rodzaju bezpieczeństwo. - wyjaśniła.
- Może problem jest w tobie?
- We mnie?
- Boisz się zaangażować, zaufać.
- Może coś w tym jest. - zgodziła się po namyśle. - Tylko trudno jest mi zdobyć się na zaufanie po tym co przeżyłam. Nie znasz mnie więc nie próbuj udawać, że rozumiesz co mi jest. Nie znasz mojej historii.
- Nie znam, ale możesz mi ją pokazać. Ja również przeżyłem wiele i jeszcze wiele przeżyje, ale nigdy się nie poddaję. A po tobie widzę, że tracisz siłę, kontrolę nad własnym życiem.
- To prawda. Wiele razy myślałam nad tym, aby to wszystko zakończyć. Jednak coś mówi mi, że to nie moja pora. Czemu w ogóle o tym tobie mówię? Muszę wyjść. - rzekła i wstała z koca.
- Wcale nie musisz. Wyznajesz co czujesz, a ja Ci w tym pomagam. Vesp...
- Co? Nie mówiłam, że tak mam na nazwisko. Kim ty kurwa jesteś? Odsuń się. Odsuń się kurwa! Głuchy jesteś!? Pomocy! - krzyknęła kiedy chłopak zbliżył się do niej. Zasłonił jej usta dłonią. Zobaczył strach, który znikał kiedy patrzyła w jego oczy.
- Już dobrze. Nie skrzywdzę Cię. Mógłbym zrobić co tylko chcę, ale nie zrobię nic bez twojej zgody. Chcę tylko porozmawiać. Pomóc tobie. - wyznał cicho.
- To rozmawiajmy. Odpowiesz na moje pytanie tylko szczerze?
- Odpowiem.
- Dlaczego twoje oczy zmieniły kolor? - zapytała dziewczyna z zaintrygowaniem.
- Czemu tak myślisz?
- Na samym początku były koloru zimnego niebieskiego, a teraz zielone. To przecież niemożliwe. - stwierdziła dziewczyna.
- Na tym świecie jest wiele ludzi, którzy żyją niezauważalnie. Ja jestem jednym z nich, ty również. Wiem kim jesteś, skarbie.
- Jestem tylko uczennicą.
- Dobrze wiesz, że nie. Jestem podobny do Ciebie. Twoje tajemnice są bezpieczne ze mną.
- Jest nas więcej?
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak wiele nas jest. O wiele więcej niż jesteś w stanie zliczyć. Jednak musimy się ukrywać ponieważ ludzie nie akceptują nas.
- Czemu nigdy wcześniej o was nie wiedziałam? - spytała z wyrzutem. Było wiele momentów w jej życiu, gdzie potrzebowała ich pomocy.
- To rozmowa na inną okazję. To bardzo trudna sytuacja. Chodzi również o twoją rodzinę. Teraz...
- Znasz ich?
- Nie. Nie chcę teraz poświęcać czasu na tą rozmowę. Skupmy się na tobie, skarbie. Chodź. - mruknął i posadził ją na miejscu. - Opowiesz coś o sobie?
---------------------------------------------------
Sierociniec. Na małym, skrzypiącym łóżko siedziała nastolatka. Miała owalną twarz, długie, kręcone włosy oraz brązowe oczy w kształcie migdałów. Choć wiele osób mówiło, że jej oczy mają barwę właśnie migdału. Miała mocny makijaż. Ubrana była w ciemne legginsy oraz granatowy top. Na nogach miała czerwone szpilki. Emma bo tak miała na imię dziewczyna spojrzała w okno. Padało jak zawsze w Londynie. Uśmiechnęła się lekko pod nosem i wróciła do pisania w pamiętniku. Często to robiła. Brała długopis oraz pamiętnik i wyrzucała z siebie wszystkie złe emocje oraz myśli. Tutaj pisała o wszystkim. Nie miała przyjaciela, takiego prawdziwego więc pamiętnik pełnił taką funkcję. Zawsze chciała mieć obok siebie osobę, której będzie mogła się zwierzyć, jednak zawsze bała się. Nie tylko, że dana osoba zdradzi ją i nie dotrzyma sekretu, ale również ludzi. Oderwała wzrok od kartki gdy usłyszała pukanie. Nim zdążyła odpowiedzieć, gdy do pokoju weszła pani Elen. Szefowa sierocińca. Dziewczyna spojrzała na nią krótko. Była to kobieta podchodząca pod pięćdziesiątkę. Na twarzy miała już wiele zmarszczek, których nawet nie starała się ukryć pod makijażem ponieważ to i tak nie miało sensu. Kobieta posiadała długie, blond włosy oraz piękne, okrągłe, niebieskie oczy. Emma wiedziała, że musiała mieć powodzenie jak była młodsza. Nawet teraz wyglądała dobrze w zwykłej białej koszuli, czarnej spódnicy oraz szarych szpilkach. Była tutaj od krótkiego czasu, dlatego niewiele o niej wiedziała. Poprzednia szefowa była... Była złą kobietą. Bardzo. Zamrugała szybko aby odrzucić łzy.
- Emma ktoś do Ciebie. - powiedziała i otworzyła szerzej drzwi. Nastolatce od samego początku spodobał się jej głos. Miała taki ciepły głos, którego chciało się słuchać. Gdyby miała wybór chciałby mieć kogoś takiego w rodzinie ponieważ kobieta była wspaniałą osobą. Dziewczyna zmarszczyła brwi ponieważ nikt wcześniej jej nie odwiedzał. Do środka wszedł chłopak w jej wieku. Był wysokim blondynem ze smukłą sylwetką, o owalnej twarzy, małych, bursztynowych oczach, w których widać było pogodne, przyjacielskie spojrzenie, pełne malinowe, usta, opaloną twarz o miłym wyrazie. Wzbudził jej zaufanie. Wyglądał na bardzo mądrego, zaradnego i przyjacielskiego. Taki miły chłopak z sąsiedztwa. Jednak pozory mylą. Nie w tym przypadku. - pomyślała.
- Hej. - rzekł na wstępie, lekko zawstydzony. Miał spokojny, ciepły głos. - Chciałbym porozmawiać z tobą na bardzo ważny temat. Mogłaby nas pani zostawić? - spytał i spojrzał na Elen przyjaźnie, mimo iż głos nie pozostawił złudzeń. Kobieta nie chciała się zgodzić, ale widząc upór chłopaka kiwnęła głową i wyszła. Elen miała tylko jedną wadę. Była ciekawska. Można było czasami mieć wrażenie, że wścibska, ale i tak była miłą kobietą. - Jestem John Pleon. - przedstawił się i wyciągnął swoją dłoń w kierunku dziewczyny. Ta po lekkim zawahaniem wstała i uścisnęła jego rękę.
- Emma Vesp. - odpowiedziała. Chłopak lekko uśmiechnął się. Dziewczyna lekko wygięła kącik ust. Tak jej się tylko zdawało ponieważ wyszedł jej grymas. Nie było to specjalnie. Zawsze stresuję się kiedy ma poznać nowe osoby. Chłopak nie przejął się tym ponieważ podszedł do okna i oparł się o parapet. Chwilę myślą, jakby zbierał myśli. Podniósł bladą dłoń i przeczesał swoje ciemne, blond włosy. Szatynka szybko zauważyła sygnet na jego prawej dłoni.
- Pewnie o tym nie wiesz, ale jest taka pewna szkoła; Pinus. - zaczął i uśmiechnął się lekko. - Jest to magiczna szkoła. Dla czarodziejów. Dyrektorem jest tam...- i przez kolejne minuty opowiadał o szkole następnie wyciągnął ładną kopertę ze swojej zielonej marynarki i podał ją dziewczynie. Emma patrzyła na niego jak na wariata. Różdżki, miotły, czarodzieje? Uznała to za śmieszny żart.
- Naćpałeś się, tak? - spytała kiedy przeczytała list. Chłopak zaśmiał się na jej słowa. Wyjął z kieszeni swoich czarnych dżinsów patyk.
- To jest różdżka. - wyjaśni jakby czytał w jej myślach. - Accio. - mruknął pod nosem i pamiętnik Emmy znalazł się w jego prawej, bladej dłoni.
- Ej! Oddawaj! - krzyknęła oburzona jego zachowaniem. Nikt nie może dotykać tego pamiętnika! Tam były jej wszystkie sekrety! Chłopak oddał jej zeszyt i lekko uniósł brwi.
- Teraz wierzysz? - zapytał cicho jakby niepewnie.
- Tak. - potwierdziła po chwili ciszy. Chciała wyrwać się z tego miejsca. Ale miała jeden sekret. Nikt nie może się dowiedzieć.
- Wiem, że jesteś wampirem. - powiedział spokojnie jakby rozmawiali o pogodzie. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Jak?! - Będziesz musiała uważać w szkole, nie każdy lubi takich jak ty. - powiedział i spojrzał w okno. Emmie wydawało się, że chciał coś jeszcze dodać. Może to tylko emocje dzisiejszego dnia albo faktycznie chłopak coś ukrywa. Jednak było w nim coś dziwnego. Nie wiedziała jeszcze co dokładnie. Lubiła zagadki. Ten chłopak to dla niej jedna wielką zagadką.
- Mówiłeś coś o zakupach kiedy one będą? - zapytała. Uwielbia zakupy, a cisza zrobiła się już niezręczna.
- Jutro o dziewiątej przyjdę po Ciebie. Nie będę czekał nie lubię tego. - odpowiedział i spojrzał na nią groźnie. - Do zobaczenia. - powiedział szybko i wyszedł z pokoju.
- Narazie. - odpowiedziała do zamkniętych już drzwi jej pokoju, jednak nie przejęła się tym zupełnie.
To było dziwne. Jedna z dziwniejszych rozmów, w których miała okazję uczestniczyć. Jednak zakończenie jak zawsze było dobre. Wreszcie wyrwie się z tego miejsca. Mogła powiedzieć, że wrogowi nie życzyłabym pobytu tutaj, jednak oni wszyscy już tu byli. Teraz liczy, że w tej szkole znajdzie spokój oraz bezpieczeństwo. Ma już dość tych wszystkich dzieci oraz opiekunów. Tam będzie jak jej się wydawało mogła nauczyć się ciekawych rzeczy. Oglądała kiedyś film o czarach i bardzo jej się podobał. Ma nadzieję, że sama nauczy się czegoś takiego. Tego zaklęcia, które rzucił ten chłopak. Również tak chciała. Podobało jej się to.
Szkoła dla czarodziejów? Różdżki? Zaklęcia? Tego było za dużo. Lubiła czytać i wyobrażać sobie jak to by było umieć czarować. Jednak to tylko głupie, dziecinne myśli. Teraz jednak jej sen spełnia się. W jednym dniu, w ciągu kilku minut jej życie zmieniło się na zawsze. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego jak wiele ma racji. Już nic nie będzie dla niej takie samo. Zaczęło się jej nowe życie. Pełne różnych dziwnych sytuacji, w których będzie musiała podejmować wiele ważnych decyzji.
Emma podeszła do okna i oparła o nie głowę. Krople deszczu utrudniły jej widok, ale nie przejmowała się tym. Uspokoiła się patrząc na deszczowy Londyn. Lubiła czasami usiąść przy oknie i patrzeć jak pada deszcz. Dawało jej to pewnego rodzaju spokój. Ludzie przeważnie nie lubią deszczu, i nie chcieliby wychodzić na zewnątrz gdy pada. Wydawało jej się zawsze, że gdy pada deszcz nikt jej nie skrzywdzi. Jutro będzie ciekawy dzień. Żałowała tylko tego, że musi czekać jeszcze dwa miesiące aby pojechać do szkoły. Kiedy o tym pomyślała uznała, że zwariowała. Nigdy nie miała ciepłych uczuć jeśli chodziło o szkołę. Jednak nienawidziła tych ludzi, innych dzieci. Była inna, nie akceptowali jej. Teraz wreszcie wyjedzie i będzie miała spokój. Tak przynajmniej myślała. Mogę powiedzieć, że tak nie będzie jednak, jej szczęście i naiwność jest teraz ważniejsze. Od dawna się tak nie uśmiechała. Sama nawet nie wie jak wiele czasu minęło kiedy to robiła. Dziewczyna chcę poznać nowych ludzi, miejsca. Ciekawi ją ten cały świat magii. Jest dla niej nieznany i pełen tajemnic. Jednak szatynka nie zdawała sobie sprawy z tego, że faktycznie pozna wiele nowych osób, miejsc, przyjaźń, miłość oraz w darmowym dodatku cierpienie i ból. Przeżyła wiele w swoim życiu, ale miała przeżyć jeszcze więcej. Jednak cierpiała wiele razy w swoim życiu i była przyzwyczajona do bólu. Czuła go codziennie, każdego dnia od nowa. Niczym przyjaciel, który przychodził do niej z porcją nowego bólu. To była dla niej normalność.
-----------------------------------------------------